Ostatnim odwiedzonym przez nas punktem w Kolumbii było Salento, położone w Zona Cafetera, głównym miejscu z którego pochodzi sól tej ziemi – kawa.
Spacer po deszczowej dolinie Cocory
Zanim jednak udaliśmy się na plantację kawy, odbyliśmy mini trekking po okolicznej dolinie Cocory. Sprzyjająca nam do tej pory pogoda na chwilę się od nas odwróciła. Już po godzinie od wyruszenia na szlak zaczął padać deszcz, który z przerwami towarzyszył nam do końca wędrówki.
Wg lokalsów jednym z ciekawszych punktów szlaku miał być „dom kolibrów”. Idąc w deszczu po mini-dżungli byliśmy z Moniką lekko sceptyczni co do faktu znalezienia choćby jednego przedstawiciela tego gatunku. Jak się okazało, byliśmy zbyt małej wiary – przy schronisku latało ich co najmniej kilkadziesiąt.
Nie wiemy co dosypują im do tej wody, ale zupełnie nie boją się ludzi – jeden z ptaków nawet na chwilę usiadł na Monice. 🙂 Ciekawostką był dla nas fakt istnienia kolibra o biało-czarnym ubarwieniu.
Po wyjściu z lasu przemierzaliśmy dalej szlak we mgle i deszczu. Pogoda sprawiła nam jednak niespodziankę – przy punkcie widokowym na chwilę się przejaśniło, a naszym oczom ukazał się las palm woskowych, sięgających tu nawet 60 metrów.
Wybuchowy wieczór w Salento
Sobotni wieczór spędziliśmy jak prawdziwy lokals – pijąc piwo i grając w tejo.
Gra polega na rzutach kamieniem do obręczy, na której umieszczone są koperty wypełnione prochem (tzw. mechas). Przy umiejętnym (bądź fartownym) uderzeniu mecha wybucha, dając dość silny huk porównywalny do wystrzału na strzelnicy. Następnie rozlega się pisk rozemocjonowanych zagranicznych turystów. 😉
Punktacja jest prosta – 1 punkt zdobywa zawodnik, który w danej kolejce jest bliżej środka, 3 pkt przyznaje się za zestrzelenie mechy, 6 pkt za wrzucenie tejo do środka obręczy, 9 pkt za zestrzelenie mechy i jednoczesne umieszczenie tejo w środku obręczy. Gra kończy się w momencie przekroczenia przez jednego z zawodników 21 punktów.
Nasze spotkanie na szczycie zakończyło się remisem 2:2, wybraliśmy jednak wersję paraolimpijską rzucając z najbliższego możliwego dystansu. Kolumbijczycy rzucali natomiast z blisko czterokrotnie większej odległości. Musieli wypić stanowczo więcej, bo mimo tego szło im znacznie lepiej 🙂
Premium kawa nie zawsze się nadawa
Drugiego dnia czekała na nas już wycieczka na plantację kawy Ocaso, gdzie na chwilę zamieniliśmy się w lokalnych chłopów, z tym że za tę przyjemność przyszło nam zapłacić.
Cała wycieczka jest podzielona na kilka etapów – od zbiorów poprzez odsiew, suszenie aż po wypalanie ziaren. Tour jest zwieńczony degustacją kawy premium, przygotowaną w tradycyjny sposób. Nasze podniebienia chyba nie są jeszcze tak wykwintne, bo żadnemu z nas owa kawa nie smakowała :).
Monika doznała natomiast lekkiego szoku, bo tinto, czyli mocna kawa z obowiązkowym dodatkiem cukru, którą piliśmy tutaj codziennie – okazało się być tutaj najtańszym sortem. W fazie płukania ziaren odsiewa się te, które pływają na powierzchni. Powód unoszenia się na wodzie jest prozaiczny – ziarna te zawierają insekty. Takiej kawy się jednak nie wyrzuca – poddaje się ją mocnemu wypałowi by zabić jej smak, mieli a następnie kieruje na kolumbijski rynek.
Jest to dość ironiczne, że mieszkańcy kraju będącego trzecim producentem kawy na świecie piją małą czarną z najniższej półki. Przewodniczka bez zażenowania oznajmiła nam ten fakt – ceny na rynkach zagranicznych są istotnie wyższe, przez co blisko całość produkcji wędruje na eksport.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o okoliczne wodospady Św. Rity, położone 3 km pod miastem.
Był to ostatni punkt naszej wycieczki do Salento – wieczorem już czekała nas blisko tysiąc kilometrowa wycieczka do stolicy Ekwadoru, Quito.