Kolejnym punktem na naszej mapie podróży była Kartagena, znajdująca się u wybrzeża Morza Karaibskiego. Jest ona również przystankiem dla tysięcy turystów, stanowiąc najczęściej odwiedzane miasto w całej Kolumbii.

 

To co przede wszystkim uderzyło nas w tym mieście to okropne upały. W odróżnieniu do Bogoty, w której temperatury dzienne dochodziły maksymalnie do 23 stopni (w nocy spadały do nawet 7), tu przez cały dzień jest gorąco – temperatury w dzień sięgają 34 stopni, w nocy spadają do błogich 27. Dochodzi do tego wilgotność 90 stopni, przez co już zaraz po wylądowaniu zatęskniliśmy za Bogotą. 🙂

Ze stolicy przylecieliśmy właśnie samolotem – z racji dużych odległości między głównymi miastami i cen porównywalnych do autobusu, przeloty są tu niezwykle popularne. Dość powiedzieć, że trzy minuty przed nami wylądował inny samolot relacji Bogota – Kartagena.

Krótko o Kartagenie

Kartagena została założona przez Hiszpanów w 1533 r. Dzięki swojemu położeniu stanowiła niejako bramę do dalszej eksploracji wnętrza kontynentu, przez co szybko stała się najważniejszym hiszpańskim portem w tym rejonie. Tu składowano surowce zagrabione rdzennym mieszkańcom kontynentu, przez co miasto wielokrotnie musiało odpierać ataki piratów (czasami nieskutecznie).

To co obok rajskich plaż przyciąga turystów do Kartageny to jej zachowana kolonialna zabudowa, często uważana za najpiękniejszą w całej Ameryce Południowej. W istocie po kolorowych uliczkach starego miasta można błąkać się godzinami (poza południem, kiedy z racji upadku odechciewa się wszystkiego).

Poniżej wybrane fotki z naszego spaceru:

Jedną z zauważalnych różnic w relacji do Bogoty, jest odrobinę inny „miks” społeczeństwa – przeważają tu ludzie czarnoskórzy będący potomkami niewolników, którzy przybyli tutaj głównie z regionów dzisiejszych Kongo i Angoli. Ciekawostką turystyczną Kartageny są przechadzające się po ulicach tzw. Palenquery – czarnoskóre kobiety ubrane w tradycyjne stroje, z koszami owoców na głowie. Ich nazwa pochodzi od nazwy osady San Bernardo de Palenque, którą założyli w XVII w. niewolnicy, którzy zbiegli ze służby Hiszpanom.  Dzięki dużej izolacji ta grupa w dużej mierze zachowała swoje afrykańskie wierzenia, muzykę, czy kuchnię. W chwili obecnej Palenquery po dziesiątkach lat uciśnień kapitalizują swoje pochodzenie, dyktując sobie 4 PLN za jedną fotografię. 🙂

Jako że część muzealna (muzea kakao, karaibskiej marynarki wojennej, czy muzeum inkwizycji) nie przekonały nas do siebie, już pierwszego dnia przeszliśmy starą część miasta wzdłuż i wszerz.

Pozwoliło to nam na wybranie się drugiego dnia na słynną okoliczną plażę – Playa Blanca. Dzięki przejazdowi komunikacją miejską na miejsce dotarliśmy godzinę przed napływem hordy turystów płynących łodziami z Kartageny, co pozwoliło nam mieć przynajmniej to miejsce chwilę dla siebie.

Piaszczysta plaża, krystalicznie czysta woda o temperaturze 30 stopni są rzeczywiście rzadko spotykane, jednakże tłumy plażowiczów, mnóstwo sprzedawców oferujących napoje i przekąski odbierają temu miejsca trochę uroku. Koniec końców, ucieczka na plażę nie powiodła się w pełni – nawet będąc  cały dzień pod parasolem udało mi się trochę spalić. 🙂

Po dwóch dniach w Kartagenie, z ulgą wracamy w głąb kraju gdzie temperatury są o dobre kilka stopni niższe – lecimy do Medellin.

Drobnym druczkiem, czyli najważniejsze wydatki (za os.)

35 PLN – pokój w hostelu w strzeżonej dzielnicy, 10 min. od starego miasta,

12,5 tys. COP + 15 tys. COP (łącznie 34 PLN) – przejazd komunikacją miejską na Playa Blanca, powrót speedboatem,

10 tys. COP – wynajem parasola i leżaka na cały dzień,

25 tys. COP (30 PLN) – wejście na ruiny zamku San Felipe,

10 – 12 PLN – koszt obiadu.

21 GRUDNIA 2019 ZAKOŃCZYLIŚMY NASZĄ 16-MIESIĘCZNĄ PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA :-)