Kolejnym punktem na naszej mapie podróży była Kartagena, znajdująca się u wybrzeża Morza Karaibskiego. Jest ona również przystankiem dla tysięcy turystów, stanowiąc najczęściej odwiedzane miasto w całej Kolumbii.
To co przede wszystkim uderzyło nas w tym mieście to okropne upały. W odróżnieniu do Bogoty, w której temperatury dzienne dochodziły maksymalnie do 23 stopni (w nocy spadały do nawet 7), tu przez cały dzień jest gorąco – temperatury w dzień sięgają 34 stopni, w nocy spadają do błogich 27. Dochodzi do tego wilgotność 90 stopni, przez co już zaraz po wylądowaniu zatęskniliśmy za Bogotą. 🙂
Ze stolicy przylecieliśmy właśnie samolotem – z racji dużych odległości między głównymi miastami i cen porównywalnych do autobusu, przeloty są tu niezwykle popularne. Dość powiedzieć, że trzy minuty przed nami wylądował inny samolot relacji Bogota – Kartagena.
Krótko o Kartagenie
To co obok rajskich plaż przyciąga turystów do Kartageny to jej zachowana kolonialna zabudowa, często uważana za najpiękniejszą w całej Ameryce Południowej. W istocie po kolorowych uliczkach starego miasta można błąkać się godzinami (poza południem, kiedy z racji upadku odechciewa się wszystkiego).
Poniżej wybrane fotki z naszego spaceru:
Jedną z zauważalnych różnic w relacji do Bogoty, jest odrobinę inny „miks” społeczeństwa – przeważają tu ludzie czarnoskórzy będący potomkami niewolników, którzy przybyli tutaj głównie z regionów dzisiejszych Kongo i Angoli. Ciekawostką turystyczną Kartageny są przechadzające się po ulicach tzw. Palenquery – czarnoskóre kobiety ubrane w tradycyjne stroje, z koszami owoców na głowie. Ich nazwa pochodzi od nazwy osady San Bernardo de Palenque, którą założyli w XVII w. niewolnicy, którzy zbiegli ze służby Hiszpanom. Dzięki dużej izolacji ta grupa w dużej mierze zachowała swoje afrykańskie wierzenia, muzykę, czy kuchnię. W chwili obecnej Palenquery po dziesiątkach lat uciśnień kapitalizują swoje pochodzenie, dyktując sobie 4 PLN za jedną fotografię. 🙂
Jako że część muzealna (muzea kakao, karaibskiej marynarki wojennej, czy muzeum inkwizycji) nie przekonały nas do siebie, już pierwszego dnia przeszliśmy starą część miasta wzdłuż i wszerz.
Pozwoliło to nam na wybranie się drugiego dnia na słynną okoliczną plażę – Playa Blanca. Dzięki przejazdowi komunikacją miejską na miejsce dotarliśmy godzinę przed napływem hordy turystów płynących łodziami z Kartageny, co pozwoliło nam mieć przynajmniej to miejsce chwilę dla siebie.
Piaszczysta plaża, krystalicznie czysta woda o temperaturze 30 stopni są rzeczywiście rzadko spotykane, jednakże tłumy plażowiczów, mnóstwo sprzedawców oferujących napoje i przekąski odbierają temu miejsca trochę uroku. Koniec końców, ucieczka na plażę nie powiodła się w pełni – nawet będąc cały dzień pod parasolem udało mi się trochę spalić. 🙂
Po dwóch dniach w Kartagenie, z ulgą wracamy w głąb kraju gdzie temperatury są o dobre kilka stopni niższe – lecimy do Medellin.
Drobnym druczkiem, czyli najważniejsze wydatki (za os.)
35 PLN – pokój w hostelu w strzeżonej dzielnicy, 10 min. od starego miasta,
12,5 tys. COP + 15 tys. COP (łącznie 34 PLN) – przejazd komunikacją miejską na Playa Blanca, powrót speedboatem,
10 tys. COP – wynajem parasola i leżaka na cały dzień,
25 tys. COP (30 PLN) – wejście na ruiny zamku San Felipe,
10 – 12 PLN – koszt obiadu.