Wypoczęci, szczęśliwi, lecz z małą łezką w oku zakończyliśmy naszą 11-dniową przygodę z wyspami Galapagos.
Galapagos to (za wyjątkiem jednej) archipelag 20 wysp wulkanicznych znajdujący się blisko tysiąc kilometrów od zachodniego wybrzeża Ekwadoru.
Zamieszkałych jest pięć wysp, z czego podróżnicze życie co do zasady kręci się wokół trzech z nich: Santa Cruz (cz. centralna), San Cristobal (cz. wschodnia) oraz Isabela (cz. zachodnia).
Wyspy zostały wpisane na 1. miejscu listy dziedzictwa kulturowego UNESCO, zaraz po zapoczątkowaniu jej prowadzenia w 1978 roku. Nie dziwimy się temu zupełnie – archipelag jest czymś unikatowym na skalę światową, można go porównać do jednego wielkiego parku zoologicznego.
Wejściówka do tego zoo jest jednak ekstremalnie droga – by w ogóle dostać się na wyspy trzeba uiścić 100 USD za wstęp do parku narodowego oraz 20 USD za wyrobienie „karty turystycznej” INGALA.
Później nie jest również lekko i turystę goli się na każdy możliwy sposób. Transfery między wyspami kosztują 25-30 USD w jedną stronę, a przejazd z lotniska do miasta Puerto Ayora to 10 USD. Co więcej, wyspy dotyka niespotykana „inflacja” – coś co było darmowe pół roku temu, dziś kosztuje 5 USD, coś co kosztowało 5 USD, dziś jest już dwa razy droższe. Nie wspominamy o kosztach zakwaterowania i wyżywienia – te są ok. 3-krotnie wyższe niż na lądowej części Ekwadoru.
Niemniej jednak to co otrzymaliśmy w zamian to bezcenne wspomnienia i nie żałujemy żadnego centa, co jest rekomendacją samą w sobie. 🙂
Na Galapagos spędziliśmy łącznie 10 nocy, z czego 4 na Santa Cruz, po 3 na wyspach San Cristobal i Isabela.
Wyspa Santa Cruz – siedlisko turystów
Z racji swojego centralnego położenia oraz największego lotniska znajdującego się na przyległej wyspie Baltra, Santa Cruz jest najliczniej zaludniona oraz najczęściej odwiedzana przez turystów. To stąd startują kilkudniowe rejsy wokół archipelagu za 1000+ USD, wyspa jest też dobrym miejscem wypadowym na jednodniowe wycieczki dla turystów, którzy są na Galapagos „przelotem”.
Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od wizyty na Playa Tortuga ( „Plaży Żółwia”), położonej 3 km od portu – widzieliśmy fokę oraz stado iguan morskich, żółwi na niej niestety jednak nie uświadczyliśmy.
Zabawnym jest jak zmienia się perspektywa – plaża była naszym pierwszym realnym spotkaniem z fauną Galapagos. Po ujrzeniu pierwszej iguany szczęśliwi obfotografowaliśmy ją na kilkanaście możliwych sposobów. Okazało się, że oddaliła się jedynie od swojego stada – kilkadziesiąt metrów dalej znajdowało się co najmniej 30 innych osobników.
Kolejnym przystankiem było Centrum Darwina – centrum edukacyjne wyjaśniające dlaczego Galapagos jest miejscem tak szczególnym z punktu widzenia studiów teorii ewolucji. Przy centrum mieści się ogród żółwi, z osobnikami z poszczególnych części archipelagu. Na Galapagos znajduje się 10 ich gatunków, różniących się od siebie budową w zależności od pokarmu, do którego mają dostęp na poszczególnych wyspach. Dobrze jest udać się do centrum przed wizytą na pozostałych wyspach by „docenić” różnice w wielkości, czy kształcie skorup napotykanych żółwi.
Skoro o gadach tych już mowa, kolejnym obowiązkowym punktem wizyty jest rezerwat El Chato, po którym na wolności przechadzają się gigantyczne osobniki.
Na uwagę na Santa Cruz zasługuje jeszcze „kanion” Las Grietas z krystalicznie czystą wodą pomiędzy dwiema ścianami lawowymi.
Całość powyższych atrakcji da radę zrealizować w półtorej dnia. Na wyspie spędziliśmy 4 noce, z czego jednak 3 były „przymusowe” – dwie po dolocie i przed odlotem, jedna w czasie transferu z San Cristobal na Isabelę.
Mimo że Galapagos odwiedziliśmy poza sezonem, na Santa Cruz i tak przytłaczała nas liczba turystów. Na pozostałych wyspach współczynnik: liczba zwierząt/ liczba ludzi jest kilkunasto-, bądź kilkudziesięciokrotnie korzystniejszy, stąd radzimy z Santa Cruz uciekać jak najszybciej to możliwe.
San Cristobal, czyli raj na ziemi
Z racji bogactwa fauny, położona na wschodzie wyspa San Cristobal to bezwzględnie nasza galapagoska miłość.
Już przy samym porcie natknąć można się na stado lwów morskich oraz fok liczące na oko ze 100 osobników. Zwierzęta te za nic mają obecność człowieka – można rozsiąść się wśród nich i podglądać ich życie godzinami.
Ssaki te wygrzewają się również na większości plaż wyspy. W czasie naszych 8 wejść do wody w ramach pobytu na San Cristobal, nie mieliśmy szczęścia popływać z fokami tylko jeden raz. A jest to przeżycie niezwykłe, gdybyśmy wiedzieli, że istnieje taka możliwość, z pewnością dodalibyśmy ją do swojego podróżniczego bucket list. W wodzie królują również żółwie – po zobaczeniu nastego, człowiek traci jednak nimi trochę zainteresowanie.
Do snorkelingu polecamy przede wszystkim zatoczkę Tijeretas, w czasie naszych dwóch wizyt ten foczy azyl mieliśmy przez większość czasu w całości dla siebie.
Nie samymi fokami człowiek jednak żyje, stąd w poszukiwaniu kolejnego obowiązkowego punktu naszej wizyty – głuptaka wybraliśmy się na położoną na wschodzie wyspy Chino Beach. Choć w następnych dniach udało nam się zobaczyć głuptaki jeszcze wiele razy, w żadnym z miejsc nie pozowały nam tak chętnie jak na skałach przy plaży Chino.
Zwierzaki te w naszym prywatnym rankingu ptaków tylko nieznacznie ustępują pingwinom.
W drodze do głuptaków zahaczyliśmy o kolejne centrum żółwi – Galapaguero de Cerro Negro, akurat mieliśmy szczęście trafić na porę karmienia, która przypada 3 razy tygodniowo.
Fok i żółwi ciąg dalszy – Isabela
Trzecią i ostatnią z wysp, które przyszło nam zobaczyć na Galapagos była największa wyspa archipelagu, położona na zachodzie Isabela.
Jej najmocniejszą stroną jest obecność pingwinów, które jako jedyne ze swojego gatunku zamieszkują północną półkulę. W ich poszukiwaniu wybraliśmy się na jeden z tourów (wysepki Tintoreras) – niestety bez efektów… Odrobinę wynagrodziła nam to obecność rekina, największego którego mieliśmy szansę oglądać na Galapagos – do tej pory widzieliśmy w porcie Santa Cruz dziesiątki małych osobników.
Kolejnym punktem wizyty był położony na zachód od miasta punkt widokowy, na którym w czasie II wojny światowej znajdował się radar amerykański. Szlak do niego liczy 7 km w jedną stronę – po drodze mija się kilka malowniczych plaż, tunele lawowe, czy „sadzawki” w których brodzą flamingi. Napotkać można również wolno żyjące żółwie, które zostały tu ewakuowane przed erupcją położonego na północy wulkanu Sierra Negra.
Chyba jednak najbardziej nas kręcącym punktem wycieczki na Isabelę była możliwość kolejnych kąpieli z foczkami w zatoczce Concha y Perla. Z podwodnych znalezisk najcenniejszym była natomiast wielka płaszczka.
I ja tam byłem, piwo i wino piłem… Wyspy Galapagos bez wątpienia nas urzekły i po Nepalu, są drugim miejscem do którego w przyszłości chcemy wrócić.
Poprzeczka na jedno z najlepszych miejsc podróży zostało wywieszona wysoko, czas ruszać dalej. Po krótkim pobycie w mieście Cuenca na południu Ekwadoru, podbijamy już Peru!
Drobnym druczkiem, czyli najważniejsze wydatki (za os.)
100 USD – bilet wstępu do Parku Narodowego Galapagos
20 USD – karta INGALA
25-30 USD – rejsy między wyspami
10 USD – bilet wstępu na wyspę Isabela
15-18 USD – koszt budżetowego hostelu
5 USD – najtańszy obiad