Po niespełna trzech tygodniach spędzonych w Ekwadorze przyszedł czas na zmianę otoczenia. Swoją przygodę z trzecim krajem Ameryki Południowej – Peru rozpoczęliśmy w położonym na północy mieście Chiclayo.
Z miejsca zaznaliśmy dużego szoku – po zielonych, relatywnie uporządkowanych, spokojnych i zamożnych Kolumbii i Ekwadorze wjechaliśmy w upalny, pustynny krajobraz oraz hałaśliwe, zakorkowane i pełne tuk-tuków ulice. Żeby tego było mało, wszędzie było pełno walających się śmieci. Poniżej garść wybranych fotek o jakich krajobrazach mowa:
Do Chiclayo przyjechaliśmy jednak w innym celu niż szwędanie się po brudnych ulicach. W rejonie tym kwitły kilka-kilkanaście wieków temu cywilizacje Sipan oraz Sican. Na pytanie o rdzenne ludy Peru, 99% turystów bez wahania wskaże Inków, tymczasem okres ich panowania nie przekroczył 100 lat bezpośrednio tuż przed inwazją Hiszpanów na te tereny. Na terenie całego Peru zachowane są pozostałości cywilizacji poprzedzających Imperium Inków. Na północy najważniejszymi zabytkami są grobowce władców Sipan oraz piramidy Tucume. Miejsca te nie mają z pewnością dobrego „PR-u”, podczas 2 dni zwiedzania natknęliśmy się jedynie na czterech białych turystów.
W telegraficznym skrócie – to, co jest szczególne w przypadku grobowców w Sipan to specyficzny sposób pochówku. Drogę władców na tamten świat zwykle umilały dwie dziewice, niemowlę, pies, lama, wąż oraz dowódca gwardii, (któremu by po śmierci stał wiernie przy boku władcy uprzednio ucinano nogi). Nie trzeba dodawać, że dodatkowo nieboszczyka przyozdabiano w złoto i stos wyszukanych świecidełek.
Wspomniane wcześniej piramidy Tucume zbudowane zostały na przestrzeni XIII i XIV w. Ówczesna cywilizacja była ostatnią tworzącą te budowle z błota, przez co w dniu dzisiejszym z ich pierwotnego kształtu niewiele pozostało. By tego było mało, na wieść o wkraczających w pierwszej połowie XVI w. na te rejony Hiszpanach, cały kompleks spalono. Inwazję ludzi na czworonogich potworach (za jakie uważano konie) potraktowano jako klątwę Bogów, ogień miał być zaś formą oczyszczenia grzechów.
Dzisiejsi Peruwiańczycy mogą pluć sobie w brodę – gdyby ich przodkowie do budowy piramid użyli innego surowca, prawdopodobnie mielibyśmy dziś do czynienia z jednym z cudów świata.
Szlaku starożytnych cywilizacji cd.
Z Chiclayo wybraliśmy się w głąb Peru do miasteczka Chachapoyas, które jest bazą wypadową do zwiedzania zabytków związanych z cywilizacją o tej samej nazwie. Samo miasto jest dość przyjemnym miejscem, co dało nam nadzieję, że to co ujrzeliśmy w Chiclayo to tylko skrajna strona Peru.
By jednak odetchnąć od ruin i wykopalisk, udaliśmy się najpierw na łono natury – odbyliśmy blisko 19-kilometrowy trekking wokół liczących 771 m wysokości wodospadów Gocta. Przez Peruwiańczyków reklamowane są one jako trzeci najwyższy wodospad świata. Jest to jednak małe nadużycie – wodospad składa się z dwóch kaskad, przez co do oficjalnych statystyk brana jest jedynie wyższa z nich. W takim przypadku z wysokością 540 m. spada on na „marne” 15. miejsce na liście rekordów.
Pomimo tego miejsce to jest naprawdę niezwykłe, stojąc u podnóża ciężko sobie wyobrazić, że na świecie istnieją jeszcze o wiele wyższe wodospady.
Następnego dnia wybraliśmy się do muzeum mumii z Leimebamby, które jest jak do tej pory najgorszą decyzją naszej podróży. Nacisk kładziemy tutaj na „wybraliśmy się”, przez remont drogi w transporcie publicznym spędziliśmy 6h, by na miejscu mieć niecałe pół godziny (co samo w sobie było wystarczającym czasem na wizytę). Wspomniane mumie to jedno ze świadectw cywilizacji Chachapoyas zamieszkujących niegdyś te tereny, mogliśmy się jednak obyć bez takich atrakcji.
Ostatni dzień to już wizyta w ruinach Kuelap. Zważając na doświadczenia dnia poprzedniego, na zwiedzanie wybraliśmy się w ramach nieznacznie droższej wycieczki zorganizowanej. Kuelap był kiedyś miejscem zamieszkania elity duchowej kultury Chachapoyas. Przejściowo osadzili się tu również Inkowie, do momentu nadejścia Hiszpanów, którzy rozgonili towarzystwo po okolicznych plantacjach.
Na miejsce polecamy wybrać się z przewodnikiem, bez historii o przeznaczeniu poszczególnych budynków kompleks wydawać się może jedynie stosem nieznaczących kamieni.
Naprawdę wolny slowboat
Następnym przystankiem miało być położone w dżungli (600 km dalej w linii prostej) Iquitos, największe miasto świata pozbawione dostępu drogowego. Dotarcie tam drogą lądową zajęło nam cztery pełne dni. Pierwszy etap był prosty – całodzienna podróż vanem do położonego nad dopływem Amazonki Yurimaguas, drugi zaś obarczony był dużą dozą niepewności.
Otóż z Yurimaguas wypływają tzw. speedboaty, którym dotarcie do Iquitos zajmuje 20h oraz slowboaty o czasie podróży blisko 3 dni. Z racji walorów krajoznawczych byliśmy zdeterminowani by popłynąć tą drugą opcją.
Na wejściu otrzymywaliśmy jednak sprzeczne informacje, większość lokalsów wskazywała, że wolne statki zabierają tylko transporty cargo, w hostelu zaś twierdzono, że następny statek, który może zabrać pasażerów rusza dopiero za 3 dni. Nie pozostało nam nic innego, niż kolejnego ranka wybrać się samemu do oddalonego o 20 minut drogi portu.
Po wizycie na 3 statkach znaleźliśmy upragniony transport, wypływający rzekomo za 2,5 godziny. Był to dość ambitny scenariusz, nasz hostel znajdował się daleko, nie byliśmy spakowani, a co gorsze nie mieliśmy kupionych hamaków oraz prowiantu na drogę.
Dzięki pomocy tuk-tukarza, który biegał z jednym z nas po okolicznym bazarze finalnie dotarliśmy na łódź, mając jeszcze pół godziny zapasu. Odetchnęliśmy z ulgą, a mieliśmy na to naprawdę sporo czasu – ruszyliśmy w drogę po kolejnych 6 godzinach.
Załadunek statku był naprawdę rozmaity – począwszy od blisko 30 świń, poprzez tony zbóż czy arbuzów, na ciężarówce i dwóch samochodach kończąc.
Na górnym pokładzie funkcjonowała część „sypialniana” w postaci hamaków przywiązanych do sufitu. Oprócz kilkunastu lokalsów podróżowało z nami jeszcze 4 obcokrajowców. Na pokładzie jak na gringo przystało wykupiliśmy sobie kabinę, ale tylko celem przetrzymywania bagaży, nie odważylibyśmy się tam na pewno spać. 🙂
Dni mijały nam na kołysaniu się w hamakach i wypatrywaniu ptaków oraz przepływających delfinów, wieczory zaś na harataniu w karty. Czas umilał nam pędzony tutaj bimber z trzciny cukrowej, który jest do nabycia w mijanych „portach” w promocyjnej cenie 5,5 PLN za 3,3 litra (to nie jest pomyłka 🙂 ).
To był miło spędzony czas – jednakże 3 noce na łodzi były dla nas wystarczające. Brak prysznicy, straszne (w najlepszym wypadku) warunki higieniczne w toaletach, okresowe powiewy bryzy zmieszanej z nutką smrodu trzody chlewnej dały nam się we znaki. Dodatkowo, ku rozpaczy Moniki, codziennie zabijano oraz oprawiano na obiad 2-3 kurczaki w odległości nie większej niż trzy metry od naszych hamaków.
Sama podróż do Iquitos była jednak na pewno tą z gatunku niezapomnianych, stąd bez wahania polecamy ją każdemu, który znajdzie się w tym rejonie.
Welcome to the jungle
Na podbój dżungli wybraliśmy się z Amazon Adventure Expeditions, którą na wstępie polecamy. W swoim zeszycie z rekomendacjami mają wpis od Wojciecha Cejrowskiego, który rzekomo spędził z nimi tydzień w okolicznej dżungli. Poza jedną z jego książek, nie widzieliśmy jednak żadnych potwierdzających ten fakt zdjęć, stąd w tym temacie pozostajemy sceptyczni.
Środek lasu, sadzawka wielkości może 4 wanien. Przewodnik chwyta kij i zaczyna w niej grzebać. Woda zmienia kolor z brązowego na czarny, po minucie mężczyzna wyciąga z niej blisko półtorametrowego węgorza elektrycznego, pozostawiając nas z szczękami na poziomie ziemi.
Przewodnik nie tylko zapewnia w dżungli bezpieczeństwo, ale pozwala zobaczyć zwierzęta, które schowane w swoich kryjówkach czekają na oddalenie się intruza. Z pewnością możemy powiedzieć, że będąc sami zobaczylibyśmy może 1/3 fauny, którą dostrzegliśmy dzięki niemu. Czasami wręcz zastanawialiśmy się czy nie oglądamy „ustawki”. Dobrym przykładem jest tu nocna podróż łódką w poszukiwaniu kajmanów. Przewodnik nagle każe wyłączyć światła, kilka razy włącza i wyłącza swoją latarkę, wychyla się z łódki i wyciąga z wody tego małego gada niczym magik królika z kapelusza.
Wydałoby się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale jednak (chyba) tak właśnie było.
Byliśmy pod ogromnym wrażeniem wzroku przewodników – z oddali dostrzegli 5 leniwców, 1 iguanę oraz ok. 20 małp. Zamieszczamy zdjęcia poglądowe o jakiej sztuce w tym przypadku mówimy. Dla porównania zestawiamy ze zdjęciami zrobionymi teleobiektywem.
Trekkingi za dnia okraszone były bogactwem papug, tukanów oraz innego ptactwa, małp czy leniwców. Ciekawostką były również opowieści przewodnika nt. walorów leczniczych poszczególnych roślin, czy form przetrwania w dżungli. Okazuje się, że woda kryje się w części pędów drzew, zaś białko w ciele pysznych robaków.
W ramach nocnej przechadzki po dżungli udało nam się zobaczyć skorpiona, kilka tarantul oraz gigantycznych żab.
Ostatnią z atrakcji było spotkanie z „udomowionym” leniwcem, przyjemności której nie byliśmy sobie w stanie odmówić. Unikamy raczej takich atrakcji, jednakże w tym przypadku mamy wątpliwości czy był on w jakimś stopniu nieszczęśliwy ze swojego położenia, nikt z lokalnych nie domagał się żadnej zapłaty za zdjęcie, po prostu ściągnięto tego zwierza z jednej ścian domu.
Łącznie w dżungli spędziliśmy 2 noce, pierwszą z nich w dość komfortowych warunkach w „domku letniskowym”, drugą zaś w hamaku przy jednym z malowniczych jezior. Zasypianie i pobudki przy akompaniamencie nieznanych dotąd ptaków były atrakcją samą w sobie.
Ostatni dzień w Amazonii spędziliśmy na Wyspie Małp, oddalonej blisko godzinę drogi łodzią z Iquitos. Położony jest tam Rescue Center, którego mieszkańcami jest ok. 30 małp. Wszystkie zostały odebrane ludziom traktującym je jako maskotki. Zadaniem centrum jest trwające kilka lat „odczłowieczenie” przed powrotem do dżungli. Otóż zwierzęta zaczęły upodabniać się do ludzi – przykładem jest tu małpa uzależniona od napoju „Inka Cola”. Do dziś na łono przyrody wypuszczono blisko 200 sztuk tych ssaków. Przed wejściem do centrum widnieje tabliczka przypominająca o konieczności zmycia z siebie kremów UV i repelentów na insekty – małpy lubią wskakiwać na odwiedzających i lizać ich po twarzy, o czym Monika przekonała się na własnej skórze.
Miejsce to niewątpliwie zasługuje na polecenie, choć jednogłośnie stwierdziliśmy, że mieliśmy trochę wyższe oczekiwania. Po 3 dniach spędzonych w dżungli, gdzie trochę się napociliśmy by zauważyć kilkanaście małp z daleka, po wyjściu z rezerwatu czuliśmy się odrobinę nieswojo.
Na zakończenie pobytu czekała nas jeszcze wizyta na położonym przy porcie rynku Belen. Podczas krótkiej przechadzki widzieliśmy takie rarytasy jak łapy aligatora czy mięso żółwia. Wystarczyło nam 10 minut – nasze spotkanie z fauną Amazonii chcemy zapamiętać w inny sposób .
Wracamy teraz do cywilizacji, kolejnym przystankiem będzie stolica Peru – Lima.